„Ciche wakacje” desperackim sposobem na kryzys i wypalenie?
Każde pokolenie ma swoje problemy. Milenialsi wylosowali kryzys ekonomiczny. Obecne czasy są pełne wyzwań dla pracowników na całym świecie. Wiele osób (nie tylko Milenialsów) często musi pracować na więcej niż jednym etacie lub brać nadgodziny. Mimo że koszty życia rosną, pensje nie nadążają za inflacją, zmuszając wiele osób do podejmowania dodatkowych zleceń, aby zaspokoić podstawowe potrzeby – swoje i rodziny. Taka rzeczywistość prowadzi do wycieńczenia psychicznego i fizycznego oraz spadku zaangażowania w pracy, którą zmienić dziś niełatwo. Dla niektórych praca zdalna stała się w tych czasach sposobem na radzenie sobie ze współczesnymi problemami, a dokładniej tzw. ciche wakacje.
Ciche wakacje – czyli co?
Określeniem „ciche wakacje” bawią się w ostatnich dniach dziennikarze goniący za tanią sensacją, moim zdaniem demonizujący zjawisko. Nie chodzi tutaj o spokojne wakacje ani o oficjalnie zatwierdzony przez HRy urlop.
„ruszy myszką, ustawi automatyczne wysyłanie maili lub połączy się na wideokonferencję, zawczasu rozmywając tło, żeby ukryć rozpościerający się za sobą widok na plażę”
– Agata Lipiec, Zwierciadło
„Ciche wakacje” to praktyka, w której pracownicy formalnie pozostają na swoich stanowiskach, ale faktycznie odpoczywają i wykonują jedynie minimum potrzebne do utrzymania pozorów aktywności i obecności w pracy. Co robi taki pracownik na „cichych wakacjach”? Ano „ruszy myszką, ustawi automatyczne wysyłanie maili lub połączy się na wideokonferencję, zawczasu rozmywając tło, żeby ukryć rozpościerający się za sobą widok na plażę”, a tymczasem będzie oglądał serial lub porządkował mieszkanie – zgodnie z obrazem, który roztacza przed nami magazyn Zwierciadło.
Zachwyceni „robieniem kariery”
W ostatnich latach powstaje dużo „trendów” jak wspomniane już przez nas wcześniej „lazy girl job” czy „bare minimum monday”. Sposób ich przedstawiania przez media najczęściej służy napędzaniu hejtu. W nienawiści do leni – tak nas wychowano i ja sama przez lata żywiłam niechęć do ludzi, którzy się nie angażują i nie są na każde wywołanie na Slacku czy w innym firmowym kanale komunikacji. A teraz… teraz chyba wreszcie trochę dorosłam…
Mam wrażenie, że Milenialsi dorastali trochę w atmosferze zachwytu pracowitością. Wspominałam kiedyś, jak to w amerykańskich filmach główny bohater/lub niezależna bohaterka budzi się o świcie, nawala intensywny trening, robi się na bóstwo, leci do biura, tam jej projekt zyskuje powszechne uznanie, a potem jeszcze w domu tworzy arcydzieła malarskie czy inne cuda – bo ma na wszystko czas i energię. Tylko że takie filmy mają mało wspólnego z rzeczywistością.
W rzeczywistości okazuje się, że kiedy przynosisz super pomysły, jesteś sprowadzany do parteru, bo nikt nie ma czasu ani ochoty wdrażać tego, co ci się roi w głowie, a jak już się uda, to pomachaj premii na do widzenia, bo raczej przytuli ją kierownik, a nie Ty. Będziesz pracować po godzinach nad swoimi projektami, ale ich realizacja będzie się ciągle przeciągać w czasie, a może nawet nigdy nie uda Ci się dociągnąć planów do końca. Zamiast wakacji we Florencji, postawisz na weekend nad polskim morzem, bo Twoja rata kredytu wzrosła o 100% (a pensja tylko o 7%).
Kiedy praca nie daje Ci tego co chcesz…
I tak po wielu rozmyślaniach dochodzę do wniosku, jeżeli praca, którą wykonujesz, nie daje Ci tego, czego potrzebujesz (odpowiednio dużo pieniędzy, rozwoju, dumy), to dlaczego właściwie miałbyś się wstydzić tego, że dajesz minimum? Dlaczego masz poświęcać swoje plany, żeby odpisywać na Slacku po 8 godzinach? Co więcej, może warto uatrakcyjnić nieco swoje otoczenie pracy.
I tu wracam do mojego ulubionego trybu pracy, którym jest praca zdalna w elastycznych godzinach. Czy jest coś złego w pracy z komputerem na kolanach z nogami w basenie (nie, o ile laptop nie wpadnie Ci do wody – ba dum tsss)? A może, zamiast pracować sprzed biurka w domu, warto na trzy godziny wyjść popracować na ławce w parku?
Jak pisze pani Agata Lipiec w swoim artykule dla Zwierciadła, przyczyną brania cichych wakacji nie jest zawsze lenistwo, a ja dodam więcej, czasami może być to po prostu desperacki sposób na kryzys i wypalenie. Wielu przodowników pracy może w to nie wierzyć, ale w beznadziejnie zarządzanej firmie, wypalenie zawodowe może być tak mocne, że pracownikowi robi się słabo, kiedy myśli o otworzeniu komputera – to nie metafora. Nie bronię nieróbstwa, jednakże trudno nie zauważyć, że warunki pracy są coraz gorsze, podobnie jak wynagrodzenia i to jest prawdziwa przyczyna spadku efektywności zespołów, a nie ludzkie lenistwo.