Jak NIE opuszczać domowego biura — praca z dziećmi z domu
Tak naprawdę moje pierwsze kroki w pracy z domu stawiałam podczas pandemii, kiedy to lekcje odbywały się zdalnie. Już wtedy nie było łatwo, bo przedszkola też były zamknięte, ale teraz, mimo że moi synowie się już więksi, odnoszę wrażenie…że wcale nie jest łatwiej. Powiem więcej: wychodzenie z domowego biura jest trudniejsze niż opuszczanie „normalnej” pracy.
Ewolucja obowiązków związanych z dziećmi
Zdawać by się mogło, że to właśnie maluchy wymagają więcej uwagi. Zawsze sądziłam, że dzieci w szkolnym wieku są bardziej samodzielne i potrafią się same sobą zająć. Co więcej, myślałam, że szkoła ułatwia rodzicom życie, bo dzieci TAM są. Nic bardziej mylnego.
Czymże są małe problemy małych dzieci w porównaniu z coraz poważniejszymi potrzebami rosnących szkrabów. Mam dwóch synów (różnica wieku to dwa lata). Niemal codziennie kończą lekcje o innej porze. Ponadto młodszego trzeba odbierać z autobusu za każdym razem, bo jeszcze nie skończył 7 lat i nie może wracać samodzielnie. Niby nic…ot czas na odświeżenie głowy w trakcie pracy. Bogu dzięki za nienormowane godziny.
Zresztą to dopiero po ich powrocie zaczyna się jazda. Treningi każdy ma o innej porze. Jeden dwa razy w tygodniu, drugi – 3. Zanim pojadą na trening, trzeba oczywiście coś zjeść, spakować się, przebrać i odrobić lekcje. Bo wracamy najszybciej koło 19:00 – a jeszcze kąpiel, bajka na dobrano, batalia o to, kto myje zęby jako pierwszy…codzienność.
Jak wyjść z domowego biura?
Praca z dziećmi z domu sama w sobie nie jest dla mnie aż takim wyzwaniem. Wyzwaniem jest zmieszczenie się w czasie z innymi obowiązkami. Nie potrafię siedzieć przy komputerze po nocy, więc siłą rzeczy staram się zamknąć cały ten majdan do 15:00 – 16:00. Dla mnie lepszym benefitem niż 4-dniowy tydzień byłby raczej ten 6-godzinny dzień pracy, bo nie sądzę, żebym nawet czasem zaczynając pierwsze zadania koło szóstej czy siódmej, była w stanie z domu pracować więcej.
Jednak to nie ten pośpiech przed wyjściem jest głównym problemem. Ani nawet późny powrót i znane każdemu rodzicowi wypowiedziane o 20:00: „na jutro muszę mieć dynię/krepę/farby/gwiazdkę z nieba” (niewłaściwe skreślić). W porównaniu z samym WYJŚCIEM wszystko inne to po prostu pestka. Zapraszam — przeżyjcie ze mną ostatnie 25-30 min przed wyjściem z domowego biura.
15:05 Komunikuję szacowany czas wyjścia
Rzucam się na ostatnie zaplanowane na dziś zadanie. Jak się pospieszę…dam radę. Chłopaki przed telewizorem, ale zjedzone jest, lekcje odrobione, a plecaki spakowane. Czas jest dobry, a wszystko ogarnięte. Udało mi się więc podkręcić morale 15-minutowym graniem na Xboxie przed wyjściem. Tzn. tak myślałam…
Zaczyna się ryk nr 1: „Mamo, bo on grał dłużej!”. Jakoś nie miałam wtedy anielskiej cierpliwości, albo po prostu miałam dość rozumu, żeby dojść do tego, że racjonalne tłumaczenia i tak nic nie zmienią, bo rzuciłam tylko: „Jeśli nie chcesz, to nie jedź i graj”. Kontrargument: „Ale mamo, ja chcę! Ale to nie sprawiedliwe!” (podświadomie widać miałam rację. Rzucam kurwę — teraz wolno już tylko w myślach niestety…).
Podczas tej całej żarliwej dyskusji o dziejowej niesprawiedliwości próbuję ogarnąć jakieś linkowanie, które źle zrobiłam. Tj. próbuję ogarnąć, żebym nie musiała tego ogarniać, bo już i tak nie zdążę. Dostaję wielce wspierającą odpowiedź: „Sama se to popraw i wtedy mi wyślij” (kurwa — znowu w duchu).
15:15 Ubieramy się
No nic, praca pracą, a show must go on: młoda ryczy, ten się w końcu przebrał i coś plecie na temat tego, że „to niesprawiedliwe”, ja do telefonu jeszcze coś próbuję zdziałać w kwestii tych linków i przesuwam wzrokiem po salonie. Wśród wszechobecnego chaosu i chlipania widzę dziecię nr 2 z trójki. Oaza spokoju wśród pozostałej dwójki chlipiących i cierpiących z powodu niesprawiedliwości: mordka pełna jogurtu, niewidzący wzrok, plama na koszulce…
„Spakowałeś się?” I ten wzrok… pełen niezrozumienia, jakby dopiero co się obudził. „Na co?” (ja pierdolę — oczywiście w myślach). No nic. Porzucam linki, zwijam jeszcze po drodze ciuchy na trening, dziecię dyskutujące, dziecię chlipiące i to brudne z niewidzącym wzrokiem. Praca z dziećmi z domu to sztuka kompromisów. I tak się przebierze…
15:25 Jazda do auta
15:25 oni wyszli, ja szybko zapisuje tekst i wychodzę… Bez kluczyków, bo nigdzie ich nie ma, bo tylko ja odkładam je na miejsce. Kupuje koszyki, wieszaczki inne pojemniczki na klucze, których nikt nie używa. Motam się więc pomiędzy torbami, torebkami, kieszeniami i przeklinam (w duchu naturalnie — to przyzwyczajenie…).
15:32 SĄ!
Nie zgadniecie gdzie…w koszyku na kluczyki. Słowo daje, to był pierwszy raz, kiedy ktoś poza mną go użył. Lecę zmachana do auta, w którym trwa bójka nad głową młodej. Taka „karczmiana” z wykorzystaniem rąk, nóg, łokci, plecaków i wszystkiego, co się da. Nie ma rady: grożę śmiercią w męczarniach — groźba nic nie daje, więc sięgam po największe działa — szlaban na Xboxa. Działa. Odpalam, biorę głęboki oddech… Możemy jechać.
Praca z domu z dziećmi — największe wyzwania
Dużo osób mówi mi, że nie dałoby rady pracować w domu z dziećmi. I faktycznie widzę, że szansę mają ci, którzy pracują raczej zadaniowo. Gdybym miała faktycznie odbębnić 8 godzin ciurkiem np. na infolinii, nie wiem, czy dałabym radę. Praca z domu z dziećmi ma dla mnie sens, jeśli faktycznie czasem mogę zrobić w połowie dnia przerwę i potem w razie potrzeby wieczorem usiąść do komputera.
Czasem wydaje mi się, że odebranie dzieci po pracy i pojechanie z nimi gotowymi już na trening (bo do przedszkola szli kompletnie spakowani i przygotowani) było organizacyjnie łatwiejsze. Choć widzę też wielkie korzyści z pracy z domu z dziećmi.
Czasem, kiedy jest piękna pogoda, a mi już głowa paruje i potrzebuję przerwy, po prostu zamykam komputer i idziemy do lasu, odpocząć, postrzelać na bramkę… Czasem dostajemy bezsensownego ataku śmiechu, kiedy siedzę z nosem w ekranie komputera i odpowiadam coś totalnie od czapy na pytanie, a potem do mnie dociera, co właśnie powiedziałam. Dla takich chwil warto czasem poprzeklinać tylko w myślach.