Upiorny dźwig — z cyklu „Praca mrożąca krew w żyłach”
Dotychczasowe straszne historie z pracy były stresujące, niezręczne i często nieprzyjemne dla ich bohaterów, ale teraz pora na prawdziwie przerażającą opowieść prosto z wysoookiego dźwigu. Jasiek, który opowiada o swoich doświadczeniach, przeżył prawdziwe chwile grozy.
Zwykły początek — niezwykłego rozładunku
Podjechał samochód z ogromną paczką desek do rozładunku. Stał tak daleko, że musiałem ustawić wodzak z hakiem na samym końcu wysięgnika. Zaczepili mi deski, zacząłem podnosić, dźwig się uginał, w końcu zawył sygnał przeciążenia.
– Panowie, ładunek za ciężki. – powiedziałem na radiu i poluzowałem liny. Nim zdążyli mi go odpiąć, samochód zaczął się oddalać…
Do dziś nie wiadomo czy auto zaczęło się toczyć ze względu na niezaciągnięty hamulec, czy też kierowca wykazał się brakiem pomyślunku i jakimś cudem ruszył, ciągnąc za sobą nieodczepiony dźwig. Mimo zgłoszenia przez radio niebezpiecznej sytuacji auto nadal się oddalało, coraz bardziej zwiększając prawdopodobieństwo katastrofy.
Na chwilę od tragedii…
W pewnym momencie samochód odjechał tak daleko, że ekipa pracowników spod dźwigu zaczęła uciekać, a sam operator: rozpoczął rachunek sumienia.
Przeciążeniowy (alarm) zaczął znowu wyć. Ja darłem się przez radio, żeby zatrzymali tego kretyna, bo dosłownie holował mój dźwig. Jedyne co mi przyszło do głowy to opuszczać liny. Samochód ciągnął za sobą główne zblocze coraz dalej poza zasięg wysięgnika. Stało pod skosem jak wahadło, albo jak ta kula do wyburzeń którą czasem widzi się w filmach. Ledwo nadążałem opuszczać liny, bo przeciążeniowy cały czas się uruchamiał.
Na szczęście ostatniej chwili nieodpowiedzialny kierowca zauważył swój błąd i zaczął cofać, wybawiając nieszczęsnego operatora dźwiga od niechybnej śmierci (być może nie tylko operatora…).
Nerwy ze stali
Często słyszy się stwierdzenie, że do niektórych zawodów niezbędne są nerwy ze stali. Kto by pomyślał, że nie chodzi o pokonywanie własnych lęków, a realne zagrożenie życia. Zdaje się, że człowiek nie zdaje sobie sprawy z powagi swoich codziennych zadań, dopóki nie doświadczy kryzysowej sytuacji na własnej skórze.
Nawet nie miałem siły drzeć się na nikogo. Zwyczajnie otarłem czoło i przerwałem robotę na prawie dwadzieścia minut, żeby przetrwać jakoś ten stan przedzawałowy. Przez jedno niedopatrzenie jakiegoś kretyna mało brakło, żebym nie był na nagłówkach połowy tabloidów w tym kraju. „Bezmózgi kierowca odholował dźwig. Na szczęście zginął tylko operator.”
Spotkało Was w pracy coś równie przerażającego? Opowiedzcie nam o tym. Napiszcie do nas wiadomość na adres: redakcja@magazynpogodzinach.pl.